Słodkie buzie to nie wszystko - przemysł muzyczny w Japonii
- Dorota Pabian

- 25 lis
- 5 minut(y) czytania

Japonia. Kraina sake i sosem sojowym płynąca. Myśląc o Japonii myślimy o jedzeniu, o kulturze, o potężnej machinie jaką jest tamtejszy przemysł filmów animowanych. Może myślimy o tradycji gejszy, przywołując pamięcią nagrodzony przez Amerykańską Akademię Filmową film “Wyznania gejszy” z 2005 roku. Tak przy okazji, żadna z głównych ról kobiecych nie była odgrywana przez Japońskie aktorki – mały problem, przeciętny widz różnicy nie widział, a przecież wszystkie skośnookie są takie same. Dobra odbiegam od tematu…...
Niewiele osób pomyśli o równie potężnym przemyśle muzycznym. W Europie mało wiemy o muzyce japońskiej. Nasza przygoda z muzyką krajów orientalnych dla większości zaczynała się z muzyką koreańską, w której rozsmakowaliśmy się wystarczająco mocno aby popularne stacje radiowe regularnie grały utwór “Golden” fikcyjnego zespołu Huntr/x. I też dla większości tu przygoda się kończy.
Nie pomaga tu trudny dostęp do muzyki Dalekiego Wschodu. Bardzo często jeśli już dyskografia jest dostępna na popularnych aplikacjach streamingowych jest ona mocno okrojona. Częstym zjawiskiem jest też wycofywanie się zespołów z takich stron, lub blokada nałożona na pół globu z pominięciem samej Japonii i państw wybranych. Dostępne jest to, co się słucha najwięcej, i to z czego my japoński przemysł muzyczny znamy najlepiej. Wielobarwne grupy młodych dziewcząt w uroczych strojach i z jeszcze bardziej uroczymi głosami. A muzyka japońska to o wiele więcej niż to.
Cofnijmy się do lat 80 ubiegłego wieku. Japonia przeżywała powojenny boom ekonomiczny, przodując w produkcji małego sprzętu RTV i AGD. W 1983 roku na automaty do gry wychodzi Mario Bros., oficjalnie pierwsza gra z serii której przedstawiać nie trzeba. A w muzyce? W muzyce panował city pop. Inspirowany muzyką zachodu, stosunkowo szybko przekształcił się w odrębny gatunek regionalny. Muzyka wielkiego miasta, nie posiadająca wyznaczonych granic, dosłownie tworzona przez miastowych dla miastowych. Wystarczy posłuchać piosenek od kilku lat przeżywających swoisty renesans, takich jak “Plastic Love” Mariyi Takeuchi, czy “Stay With Me” Miki Matsubary, i zamknąć oczy aby przenieść się do wielkiego miasta.
Światła uliczne, wielkie neony, odbijające się od wszechobecnych szyb nowoczesnego budownictwa, tłum nieznanych ludzi, każdy żyjący swoim życiem, należący do wielkiej społeczności zwanej miastem. To jest uczucie jakie muzyka city pop w swoim zamiarze ma wywoływać, nie spokój, ciszę wsi. Muzyka odpowiadająca czasom, w jakich przyszło jej powstawać, w czasach rozwoju i masowej emigracji w poszukiwaniu lepszego życia w monstrualnych metropoliach.
Styl podążający za muzyką popularną odpowiadał stylowi w krajach zachodnich. Były duże, ubrania oversize, wszechobecny ortalion, wyraziste kolory, kontrasty, królujący w przemyśle filmowym cyberpunk. To pod koniec lat 80 zadebiutował film “Ghost in the Shell” będący inspiracją późniejszego “Matrixa”. To tu twórcy zaczerpnęli między innymi inspirację na motyw na pierwszy rzut oka nic nie znaczącego kodu w odblaskowym odcieniu zieleni.

Mogę tu tylko przypuszczać, że gdyby nie wtedy aktualne sytuacje w bloku wschodnim, Żelazna Kurtyna, i uwaga ludzi skupiona na działaniach komunistycznego rządu oraz Solidarności, oraz oczywiście dostęp do kaset z dalekiej Japonii, muzyka city pop byłaby rozpowszechniona w naszym społeczeństwie. Może stałoby się tak dzięki Radiu Luksemburg czy Radiu Wolna Europa, dzięki któremu państwa komunistyczne miały dostęp do muzyki zachodu. Tak się nie stało, i japoński przemysł muzyczny kwitł nigdy nie rozprzestrzeniając się w Europie.
A przynajmniej do lat 90 kiedy to finansowa bańka pękła. Lata 90 są kompletną różnicą w wielu aspektach. Społecznym, ekonomicznym, także muzycznym. Japoński rynek muzyczny przejmuje nowy nurt muzyczny, visual kei, w pakiecie z wyzywającym makijażem, odważnymi strojami, łamaniem wszelkich barier w tym płciowych, i mocnym w porównaniu do city pop brzmieniem. Wszystko nadal było “duże” ale w zupełnie innym znaczeniu tego słowa. Styl miał szokować, nakłaniać do rozmowy na tematy które przez większość społeczeństwa była uznawana za tabu. X Japan którym to przypisywane jest utworzenie samej nazwy nurtu muzycznego, Malice Mizer z kontrowersyjnym wokalistą Gackt który swoją osobą szokował jeszcze długo po latach największej popularności visual kei. Zespoły te krytykowane były za stawianie na wygląd ponad brzmienie. Skandal ważniejszy niż muzyka. Nurt elektryzował jednak młode pokolenie. Pokolenie które miało wybór pomiędzy visual kei a… No właśnie.
Obok całej tej kontrowersji istniały grupy idoli. Sama idea idol nie była nowa, jednak to w trakcie ekonomicznego kryzysu idea ta zyskała szansę na nabranie nowego znaczenia. Zakończyło się postrzeganie idolów jako amatorów z popularnych programów. Idol chciał być artystą. To w tym czasie sławę zyskała między innymi Namie Amuro, Królowa J-Popu, jedna z pierwszych swoistych Influencerek przez duże I. Jej styl powielany był przez fanki, wyznaczała trendy na skalę wcześniej niespotykaną zarówno w Japonii jak i w innych krajach Azji. Trendy, które nadały specyficznego wyglądu następnej dekadzie.
Sama Namie Amuro nie była znana z takiego zamiłowania do mocnego makijażu czy wyzywających strojów, z pewnością nie była znana z nadużywania samoopalacza. Jest jednak podawana jako jedna z inspiracji dla subkultury gyaru. Był to fenomen, kto z nas w tamtych latach nie widział w telewizji zdjęć pomarańczowych od kosmetyków kobiet, z mocnym jasnym makijażem, długimi misternie wykonanymi paznokciami, i nienaturalnie tlenionymi włosami. Sam trend jednak jak szybko się pojawił tak szybko zanikł – gyaru postrzegane były jako osoby puste, powierzchowne, po prostu głupie.
W muzyce na dobre zagościli idole. Były to osoby o wielu talentach, śpiew, taniec, coraz częściej zdarzały się przypadki aktorek głosowych promowanych jako idol. Nana Mizuki jest jedną z najpopularniejszych przedstawicielek tego grona. Pozycja śpiewającego aktora rosła wprost proporcjonalnie do rosnącej popularności anime. Wydawano płyty, na której można było posłuchać swoich ulubionych bohaterów, często to sami aktorzy nagrywali czołówki produkcji. Moda na grupy odżyła wraz z założeniem w 2005 roku grupy AKB46 w której na dzień dzisiejszy przewinęło się przeszło 130 idolek. Ile odbiorców tyle grup idoli, zarówno żeńskich jak i męskich. Najpopularniejszym ubiorem był kostium wzorowany na japońskim mundurku szkolnym, i tak też japońska idolka jest postrzegana poza Japonią.
Rzecz w tym, że mundurki szkolne stały się głównym strojem dla założonego w 2006 roku zespołu rockowego Scandal. Dziewczyny nie śpiewały o słodkościach, stylem muzycznym i charyzmą nie odbiegały od innych zespołów powstałych w tym samym czasie takich jak One Ok Rock czy Radwimps. Ale to nie z rockiem kojarzy nam się Japonia początku XXI wieku. Na ogólnoświatową rozpoznawalność te zespoły będą musiały poczekać do roku 2013 kiedy to One Ok Rock zawitał do Europy. Reszta jest już historią.
Popularność zyskały również Vocaloidy – programy komputerowe dzięki którym użytkownik mógł stworzyć swój własny utwór. To nie jest AI – Vocaloid bazował na prawdziwych głosach. Najpopularniejszym z pewnością jest Miku Hatsune której głos użyczyła Saki Fujita. Wielkość i wypływ Vocaloid można przedstawić w prosty sposób. Wyprzedane bilety na show hologramu. Wspomniany wcześniej Gackt, ikona muzyki lat 90, użycza swojego głosu Vocaloidowi Gakupo. Rosnący popyt na artystów chowających się za postacią, jak wokalistka Chelly wykorzystująca wizerunek zespołu Egoist z anime Guilty Crown, lub unikających pokazywania swojej twarzy jak przez wiele lat było praktykowane przez Aimer czy Nano. Fenomen który byłby trudny do przyjęcia w krajach zachodnich, zwłaszcza w dobie internetu.
Aktualnie wielu prekursorów japońskich nurtów muzycznych jest zdania, że zatracona zostaje wyjątkowość i unikalność przemysłu. Nieustannie połączeni z internetem, stajemy się globalną wioską podążającą za tymi samymi trendami. Nadal jednak w muzyce japońskiej słychać coś wyjątkowego, użycie tradycyjnych motywów i instrumentów, głosy które wyszkolić mogła tylko specyficzna nauka emisji głosu. I mam nadzieję, że po chwilowym zachłyśnięciu się kulturą zachodnią, Japonia powróci do tego co robi bezbłędnie, czegoś co nie zostało wystarczająco docenione kiedy było na topie: do bycia specyficznym sobą, do kreowania trendów które nie przyjęły się nigdzie indziej na świecie. I, patrząc na aktualny stan japońskiej mody ulicznej, mam wrażenie, że nasza droga ku innemu już się zaczęła.
Tekst: Dorota Pabian
Zdjęcia: Ewa Nowicka













Komentarze